Prywatne wspomnienia transgraniczne w opowieściach słubiczan i frankfurtczyka

Dział regionalny biblioteki miejskiej w Słubicach to kopalnia wiedzy na temat regionu. Znajdziemy w nim bardziej lub mniej popularne publikacje zawierające osobiste wspomnienia i to niekoniecznie osób, które piastowały główne stanowiska lokalnej administracji, ale po prostu zwykłych mieszkańców...

Jedną z takich książek jest właśnie „Świat wspomnień - historia moja i twoja. Miasta nasze”, która została wydana blisko 10 lat temu. Spotkanie autorskie z jej bohaterami odbyło się 5 marca 2008 r. w siedzibie biblioteki, a zjawili się m.in. Eva-Maria Duhamel, Henryk Rączkowski, dr Jürgen Schade, Józefa Widera oraz Gisela Wiele. Była też młodzież z Liceum Ogólnokształcącego im. Zbigniewa Herberta oraz Zespołu Szkół Technicznych im. inż. Tadeusza Tańskiego w Słubicach.
Publikacja to zbiór opowieści pisanych w pierwszej osobie. Sięgnijmy przyjajmniej po fragmenty trzech interesujących przykładów, a czytelników ciekawych pozostałych historii odsyłamy oczywiście do pełnej lektury...

Janina Deptuch

Janina Deptuch wspomina swoją trójzmianową pracę we frankfurckiej fabryce półprzewodników (niem. Halbleiterwerk), największej tego typu fabryce w całej NRD. Jej oddział nosił skrót FM i zajmował się rozdzielaniem płytek krzemowych, na które nanoszone były struktury. Dodatkowo pozostawała aktywna w polskim i niemieckim Związku Zawodowych Metalowców jako tzw. mąż zaufania.
Początkowa sytuacja Pani Janiny nie należała do łatwych, gdyż ona i jej mąż musieli utrzymać siedmioosobową rodzinę, siebie oraz pięcioro dzieci. Na szczęście nikt nie stwarzał problemów z powodu słabych znajomości językowych. Na miejscu byli tłumaczenie, instrukcje pracy były pisane również w języku polskim. Zarobki wynikające z umowy i premii było o wiele wyższe od tych, które można było uzyskać na prawym brzegu Odry.
Stosunki między koleżankami z Polski i Niemiec było ponoć dobre, bez uprzedzeń. Bez względu na narodowość pracownice zakładu wspólnie świętowały urodziny, czasem nawiązywały się długoletnie przyjaźnie. Dodatkowymi atutami były zakładowe wydarzenia kulturalne, które starano się animować również po słubickiej stronie (np. w Zakładach Przemysłu Odzieżowego „Komes” czy Słubickich Fabrykach Mebli), ale też obozy wakacyjne, świadczenia świąteczne itd.
Mimo że były zwykłymi pracownicami, chętnie wysłuchiwano je podczas zebrań pracowniczych, a wartościowe pomysły i sugestie były premiowane.
Pani Janinie było wprawdzie ciężko godzić pracę trójzmianową z życiem rodzinnym i dokształcaniem zawodowym, ale jednak uznała ten okres jako jeden z najpiękniejszych w swoim życiu. Tak było przynajmniej do niespodziewanych zwolnień grupowych, po których przez rok pobierała zasiłek dla bezrobotnych. Część odprawy poszła na pomoc dzieciom w zagospodarowaniu ich nowego mieszkania, a reszta na bieżące wydatki – rachunki i jedzenie.
Nie było łatwo, bo otrzymywany zasiłek był pięciokrotnie mniejszy niż dotychczasowe pobory w Niemczech. Trzeba było ponownie wrócić do polskich realiów ekonomicznych. Budżet domowy ratowała nieco renta inwalidzka III grupy, wynosząca jednak zaledwie 265 zł na rękę. W 1991 r. w wypadku samochodowym zginął mąż Pani Janiny, więc opieka nad dziećmi spadła wyłącznie na nią.. W Niemczech przepracowała 22 lata.

Henryk Rączkowski
W Słubicach nieżyjącego już Henryka Rączkowskiego nikomu nie trzeba było przedstawiać. Przez dziesiątki lat aktywnie brał udział w życiu społecznym miasta, czego zwieńczeniem stała się Polsko-Niemiecka Akademia Seniorów, działająca przy Collegium Polonicum w Słubicach.
Mimo tragicznych doświadczeń wojennych przyjaźnił się z wieloma Niemcami i starał się budować mosty przez Odrę, zwłaszcza wśród pokolenia swoich równieśników - osób o bogatym doświadczeniu życiowym. Zmarł po długiej chorobie 6 listopada 2013 r. w wieku 82 lat.
Choć przykro mu to było wspominać, twierdził, że wyroby niemieckie zawsze były lepszej jakości niż te polskie. Do tego były atrakcyjniej i bardziej estetycznie zapakowane, przez co miały być pożądane w okresie PRL... Między słubiczanami i frankfurtczykami kwitł handel wymienny oraz pomoc na zasadzie „przysługa za przysługę”.
W opinii Pana Henryka Niemcy byli lepiej sytuowani, co nierzadko dawali po sobie poznać. Robiąc to ostentacyjnie mogli sprawiać przykrość. Słubiczanie pracujący w Niemczech byli z reguły nieco lepiej sytuowani od pozostałych. Po wprowadzeniu kartek na wybrane artykuły mogli sobie pozwolić na odsprzedawanie choćby części takich kartek, gdyż za zachodnią granicą i tak w wystarczającym stopniu mogli się zaopatrzyć.
Jeszcze większą przepaść w sytuacji ekonomicznej po obu stronach Odry przyniosło wprowadzenie stanu wojennego w Polsce w grudniu 1981 r.
Również Pan Henryk przytaczał przykład fabryki półprzewodników, do której dojeżdżały nawet specjalne autobusy z mieszkańcami a zwłaszcza mieszkankami miasta Słubice. Jednak współpracę transgraniczną w okresie sprzed przemian ustrojowych przełomu lat 80. i 90. miały również inne branże usługowe i produkcyjne.

Eckard Reiß
Do takich branż należała m.in. telekomunikacja, a międzynarodowe kontakty ułatwiały przekraczanie granicy na Odrze na podstawie tzw. zaproszeń.
Do specjalistów wschodnioniemieckiej telekomunikacji należał przykładowo Eckard Reß, urodzony w 1942 r. we Frankfurcie nad Odrą. Jego dawno skrywanym marzeniem było odwiedzić dawne prawobrzeżne przedmieście Frankfurtu – Dammvorstadt, czyli przedmieście na wale. Doskonale pamięta też swoją pierwszą wizytę w Słubicach.
Dzięki zawodowym kontaktom przekraczał granicę polsko-niemiecką już od połowy lat 60. Za namową kolegów z Urzędu Łączności zatelefonował do Słubic do jednego z pracowników miejscowej telekomunikacji, dodatkowo umiejącym mówić w języku niemieckim. Okazał się nim pochodzący z Górnego Śląska Chewek, kierownik miejscowej telekomunikacji.

Tydzień później w swojej skrzynce Pan Eckard znalazł zaproszenie dla siebie i swojej wówczas narzeczonej Heidrun. Uważali to za coś niezwykłego, ślad życia z „innego świata”, o którym raczej mało mówiono i pisano. Na komendzie policji ludowej (niem. Volkspolizei) kazano im wypełnić formularze - wnioski o wyjazd, międzynarodowe prawo jazdy oraz zakupić na auto naklejkę „D”. Granicę państwową planowali bowiem przekroczyć Wartburgiem teściowej...
17 listopada 1965 r., ewangelickie święto pokuty (niem. Buß- und Bettag), a Pan Eckard i jego narzeczona ruszyli w kierunku mostu autostradowego w Świecku zaopatrzeni wyłącznie w pożyczoną mapę miasta z... 1937 r., tak dla lepszej orientacji w terenie. Jakie było ich zdziwienie, kiedy wschodnioniemieccy celnicy dokładnie przeszukali auto i skonfiskowali mapę jako nieuwzględniająca aktualnych granic państwowych.
Udało się przynajmniej wymienić walutę po kursie 4,78 zł za jedną markę. Na czerwonej setce był portret hutnika, a na niebieskiej dwudziestce – portret kobiety.
Przy okazji swojej wizyty w Słubicach z ukrycia wbrew oficjalnemu zakazowi Panu Eckardowi udało się slimować różne zakątki Słubic, m.in. ul. 1 Maja, stadion przy ul. Sportowej, cmentarze komunalny i żydowski, ul. Wojska Polskiego czy ul. Kopernika. Niektóre z archiwalnych ujęć do dziś możemy oglądać pod linkiem: https://www.youtube.com/watch?v=kw1lpD019mY
Tak zrodziła się jego pasja do badania przedwojennej historii Słubic, zwieńczona polsko-niemiecką monografią pt. „Makom tow - dobre miejsce. Cmentarz żydowski Frankfurt nad Odrą/ Słubice” z 2012 r.

Artykuł powstał na podstawie fragmentów książki „Świat wspomnień - historia moja i twoja. Miasta nasze”, oprac. Joanna Pyrgiel, tłum. Grzegorz Załoga, wyd. Grapus, Słubice 2007, s. 11-13, 18-19, 36-40 oraz zbiorów Archiwum Losów Ludzkich, prowadzonym przy Collegium Polonicum w Słubicach przez stowarzyszenie My Life – erzählte Zeitgeschichte e.V.

Roland Semik
Społeczny opiekun zabytków powiatu słubickiego
Członek Towarzystwa Historycznego we Frankfurcie nad Odrą

Vollständiger Text/ cały tekst:
Veröffentlichung/ data publikacji: 24.07.2016